Apolinary Zapisek
XI Zjazd Absolwentów związany z 70-leciem szkoły mamy za sobą. Wyrazy uznania i podziękowanie za jego zorganizowanie należą się panu dyrektorowi Adamowi Brodowskiemu oraz Komitetowi Organizacyjnemu, w składzie: Katarzyna Romanowska, Jadwiga Bożyczko, Krystyna Wieromiej, Jerzy Niedźwiecki i Bronisław Pawliszyn.
Statystyki i wydarzenia
W Zjeździe uczestniczyło 233 Absolwentów, co stanowi ok. 5,22 % zbiorowości absolwenckiej naszej szkoły. Na 65 roczników, które do 2015 roku opuściły szkołę, w Zjeździe wzięli udział przedstawiciele 48 roczników. Wśród nich 204 osoby to absolwenci Technikum Rolniczo-Łąkarskiego, a 29 to absolwenci z pozostałych kierunków kształcenia. Dla porównania w VII Zjeździe z okazji 50-lecia w 1996 roku uczestniczyło 415 absolwentów, co stanowiło 13,6% ogólnej liczby ówczesnych absolwentów, reprezentujących 44 roczniki, czyli wszystkie, które do 1995 r. opuściły szkołę. Danych tych nie komentuję, aczkolwiek skłaniają one do zastanowienia. Po prostu inne czasy, inne realia.
VII Zjazd w 1996 roku zorganizowano z inicjatywy i pod auspicjami ówczesnego wicedyrektora Ryszarda Misiuna. Warto przypomnieć, że trwałym śladem 50-lecia szkoły jest ufundowana wyłącznie staraniem absolwentów tablica, upamiętniająca założyciela szkoły Józefa Wierzbickiego i nadanie jego imienia ulicy przy szkole. Zabrakło takiego śladu obecnie. Myślę, że obecny jubileusz można było na przykład upamiętnić skromnym obeliskiem ze zwykłego polnego dużego głazu z przytwierdzoną doń tablicą, który upamiętniałby nieżyjących absolwentów i pracowników szkoły. Albo można było sporządzić tablicę, na której wyryte byłyby nazwy działających tu szkół rolniczych, które przeszły już do historii. Było ich aż 10, funkcjonowały od 2 do 46. Zdecydowały w pewnym stopniu o losach tysięcy ludzi.
Z kronikarskiego obowiązku warto dodać, że szkoła całkowicie zapomniała o swoim 60-leciu, które przypadało w roku 2006. Sądzę, że powodem było niedocenianie historii szkoły przez urzędującego do 2006 roku dyrektora. Uznanie należy się natomiast absolwentom rocznika 1966 – to wyjątkowo zintegrowana grupa, która utrzymuje stałe kontakty ze swoimi żyjącymi jeszcze nauczycielami i ze sobą nawzajem. Święcąc 40-lecie swojej matury w roku 2006 przypomnieli również o jubileuszu szkoły. Obchodziły też ich dalsze losy szkoły i dlatego zaprosili na swoje spotkanie również nowo powołanego na to stanowisko dyrektora A. Brodowskiego. Ich gośćmi było również pięcioro nauczycieli, którzy ich uczyli. Z okazji spotkania złożyli wiązanki kwiatów i zapalili znicze na mogiłach byłych pracowników szkoły. Podczas tego wydarzenia to po raz ostatni spotkał się ze swoją szkołą absolwent, a później jej nauczyciel, dr Czesław Kiszkurno, a także absolwenci znani od dobrej strony w szkole i w ich środowiskach społeczno-zawodowych: Mietek Domarecki i Stefan Ostrówka. Podobne spotkanie zorganizowali też w 2013 roku, tym razem wspólnie z rocznikiem z 1967, zaś na ostatnim zjeździe stanowili najliczniejszą grupę (16 osób). Niestety, z każdą dekadą jest ich coraz mniej. Od 2006 roku oprócz tych, których wspominam wcześniej, odeszli: Heniek Kulicki, Józek Warcaba, Irka Bednarczyk, Lucek Prawdzik, Ninka Kiryluk, Kazik Wądołowski, Tadek Muraszko. To nieuchronne, a jednak żal, bo mogli wciąż być z nami. Będą jeszcze długo żyć w naszej pamięci.
KILKA KRÓTKICH KOMENTARZY O ZJAZDOWEJ PUBLIKACJI
Zjazdy Absolwentów V, VI i VII upamiętniane były wydaniem okolicznościowych publikacji.
Również z okazji ostatniego Zjazdu została wydana publikacja, dotycząca niektórych fragmentów historii szkoły. Każdy wysiłek, który służy ocaleniu jej historii przed zapomnieniem zasługuje na pochwałę. Będąc starym „belfrem” tej szkoły, uważam za swój obowiązek podzielić się kilkoma uwagami, z którymi autorzy publikacji i jej czytelnicy mogą zgadzać się lub nie. Nie będzie to recenzja, ani krytyka, a jedynie kilka uwag i refleksji, które nasunęły mi się przy jej lekturze.
Wątpliwości budzi tytuł publikacji „70 lat Zespołu Szkół i Placówek Oświatowych”. Dodany w tytule termin („Rolniczaka”) nie załatwia sprawy. ZSPO istnieje zaledwie 8 lat. Przez 62 lata swojego istnienia szkoła nosiła inne nazwy. Przygotowując publikację kierowaną do jej absolwentów, należało zatem pomyśleć nad innym tytułem, bardziej adekwatnym do przeszłego i obecnego stanu. A przy okazji, dobrze byłoby, gdyby na stronie internetowej ZSiPO zamieszczono pełne kalendarium placówki. Szkoły dbające o swoje tradycje, zwykle to robią. Aktualnie pierwsze zdanie informacji „O szkole” brzmi: „Zespół Szkół i Placówek Oświatowych w Lidzbarku Warmińskim funkcjonuje od 1946 roku”. Ta informacja nie jest prawdziwa. Mam nadzieję, że zostanie sprostowana, nie tylko ze względu na prawdę historyczną, ale również w dobrze pojętym bieżącym interesie szkoły.
Myślę, że na tego rodzaju uroczystą okazję, która w końcu zdarza się tylko raz na 70 lat, szkole należy się wydawnictwo bogatsze w treści, a ze względu na rangę wydarzenia, także na wyższym poziomie graficznym i edytorskim. W odróżnieniu od siermiężnej przeszłości, obecnie jest to możliwe. Aby wzbogacić publikację merytorycznie, można było wykorzystać gotowe już materiały poświęcone szkole, opublikowane na portalach internetowych.
(http://www.lidzbark-rolnicza.pl i http://www.encyklopedia.warmia.mazury.pl).
Zwięźle i starannie opracowana historia szkoły w syntetycznym ujęciu jest dostępna w Internetowej Encyklopedii Warmii i Mazur pod hasłem „Zespół Szkół i Placówek w Lidzbarku Warmińskim”. Sięgając do tego tekstu można było przy okazji przypomnieć niektórych ludzi, związanych ze szkołą, historycznie ważnych, a o których dotychczas niewiele powiedziano, choć tak zacne i zasłużone osoby mogą stać się dobrym wzorcem dla młodzieży i dla nauczycieli. Mam tu na myśli na przykład nauczycieli naszej szkoły, Jana Hedrycha czy Leszka Dorosza – honorowego obywatela naszego miasta. Godni przypominania są również nieżyjący już, a zasłużeni absolwenci. Ich biogramy są dostępne we wspominanej wcześniej Encyklopedii i pojawiają się w niejednej kategorii merytorycznej. Wartościowe i godne przypomnienia informacje są również dostępne w zakładce „Wspomnienia” naszego portalu.
Publikacja ta, podobnie jak już wcześniej wydawane z okazji VI, VII i VIII Zjazdu Absolwentów, będzie źródłem historycznym dla przyszłych badaczy dziejów oświaty w naszym mieście i w regionie. Historia służy też bieżącej promocji tej placówki. Dlatego szkoda, że do jej przygotowania nie zostały wykorzystane wszystkie dostępne źródła, dzięki którym można było przedstawić bogate dzieje szkoły w znacznie szerszym kontekście. Należałoby też zadbać o to, aby w historii szkoły, chociażby w jej kalendarium zlikwidować tzw. „białe plamy” jakim jest np. kres istnienia gospodarstwa szkolnego. To największa klęska w historii szkoły i nie da się jej ‚zamieść pod dywan’. Dla historycznej prawdy powinno się też oczywiście wskazać, kto jest twórcą tego „sukcesu”.
ZAPOMNIANE SZTANDARY
Na stronie 6. opracowania zostały zaprezentowane zdjęcia sztandaru szkoły. Ale przecież nie jest to jedyny w historii szkoły sztandar. Na przestrzeni lat było ich jeszcze 4, a dwa z nich nadal są w szkole. Dla absolwentów uczestniczących w Zjeździe właśnie te dwa wcześniejsze są sentymentalnie bliższe. Wszyscy absolwenci obecni na Zjeździe kończyli szkole właśnie pod nimi, a w większości byli też ich fundatorami. Szkoda, że nie zostały przywołane w okolicznościowej publikacji, a jeszcze bardziej żal, że pominięto je podczas oficjalnej uroczystości Zjazdu.
Ten pierwszy – z 1948 r. ma już 68 lat i bogatą, niemal kombatancką przeszłość. Często przywołują go w pisemnych wspomnieniach absolwenci szkoły. Jego dzieje opisane w naszym „Zarysie monografii” z roku 2001 weszły już do naukowych opracowań. Pisze o nim m.in w pracy habilitacyjnej prof. dr hab. Alicja Daniela Kicowska z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Zdjęcia dawnych sztandarów można też spotkać w niektórych publikacjach wspominanego wyżej Uniwersytetu np. w zbiorowej pracy „Olsztyn Uniwersytecki. Nauka, Praktyka, Absolwenci” Olsztyn 2015, s. 554, czy też w kwartalniku Stowarzyszenia Absolwentów UWM „5 plus X”
W innych znanych mi szkołach symbole o takim znaczeniu mają swoje honorowe miejsca w izbach tradycji szkoły i są prezentowane właśnie przy okazji zjazdów absolwentów, a także podczas pogrzebów zasłużonych pracowników i absolwentów.
” ROLNICZAK” TO JUŻ NIE „ROLNICZAK”
Na stronie 6 omawianej publikacji dyrektor szkoły A. Brodowski pisze: „z powodu braku zainteresowania (szkoła) musiała ostatecznie zrezygnować z edukacji w zawodzie Technik rolnik„. Odnoszę wrażenie, że tego rodzaju „prawdę” panu dyrektorowi, który nie jest rolnikiem, na początku jego pracy w szkole ktoś po prostu wmówił, bo sprawa w tym czasie była bardziej złożona. Istotnie po transformacji ustrojowe i gospodarczej słabe szkoły rolnicze zaczęły wypadać z rynku.
Od lat 90-tych, a szczególnie w pierwszej dekadzie XXI wieku, ilość techników rolników w naszej szkole gwałtownie spada. Nie jest prawdą jednak, że to efekt ogólnego trendu i że taka sama tendencja wystąpiła we wszystkich szkołach rolniczych na Warmii i Mazurach. Wystarczy spojrzeć na zestawienie ilości absolwentów techników rolników w naszej szkole w pierwszej dekadzie XXI wieku i porównać z ilością absolwentów z oddalonej o 18 km sąsiedniej szkole rolniczej w Smolajnach, kierowanej przez naszego absolwenta, dyrektora Michała Bukowskiego.
Absolwenci techników rolniczych w Zespołach Szkół Rolniczych
Rok | Lidzbark Warmiński | Smolajny + filia w Tuławkach (do 2004) |
2001 | 20 | 43+24 |
2002 | 27 | 42+23 |
2003 | 23 | 35+11 |
2004 | 19 | 22+14 |
2005 | 16 | 48 |
2006 | 0 | 37 |
2007 | 0 | 30 |
2008 | 0 | 32 |
2009 | 13 | 34 |
2010 | 10 | 40 |
RAZEM | 128 | 435 |
Źródło: Jubileusz 70-lecia Zespołu Szkół i Placówek Oświatowych („Rolniczaka”).
50 lat Zespołu Szkół Rolniczych im. Biskupa Błażeja Ignacego Krasickiego w Smolajnach Smolajny 2011
Smolajny to szkoła o mniej imponujących tradycjach kształcenia rolników niż nasza, położona na wsi, a więc dla młodzieży mniej atrakcyjna. Dlaczego zatem młodzież z okolic Lidzbarka Warmińskiego, Bartoszyc czy Górowa wybierała Smolajny, omijając naszą szkołę przysłowiowym „szerokim łukiem”, na co wyraźnie wskazują powyższe dane.
Znane mi dane potwierdzają też, że gwałtownego spadku zainteresowania kształceniem rolniczym i pokrewnymi nie odczuły inne szkoły: w Karolewie Dobrocinie (o podobnym stażu jak nasza), czy znacznie młodsza w Ostródzie. Podkreślam, że to zmniejszenie, a potem zaprzestanie kształcenia rolniczego w naszej szkole z całą pewnością nie jest efektem działalności dyrektora A. Brodowskiego. Myślę nawet, że on właśnie uratował szkołę przed degradacją.
Proces „odrolniczania” „Rolniczaka” zaczął się znacznie wcześniej, a szczególnie od 1992 r. Wówczas nastąpiła zmiana na stanowisku kierownika gospodarstwa. Nowy kierownik, zatrudniony przez ówczesnego dyrektora szkoły Wojciecha Kowalskiego, aż przez 8 lat (czyli do samego upadku gospodarstwa) kierował gospodarstwem „zdalnie” z odległego o kilka kilometrów Pilnika, mimo że szkoła dysponowała bardzo dobrym służbowym mieszkaniem kierownika w domu administracyjnym gospodarstwa (patrz zdjęcie). W gospodarstwie opartym głównie na chowie zwierząt musi być stały nadzór procesu produkcyjnego.
O stylu pracy kierownika (najwyraźniej akceptowanym tyle lat przez bezpośredniego przełożonego), a także o własnych doświadczeniach i sposobach zarządzania gospodarstwem szkolnym, Wojciech Kowalski opowiada w obszernym wywiadzie (22 strony!) zamieszczanym w publikacji R. Sutego „Absolwenci i nauczyciele lidzbarskiego „Rolniczaka”, Sierpc 2011. Poczytajmy tylko na 2 stronach tego obszernego wywiadu jakie to działania ekonomiczne podejmował W. Kowalski. Na s. 23 autor wspomnień uskarża się, że robotnicy zamiast pracować „snuli się w pracy„. Doświadczeni szefowie wiedzą, że tego typu postawy najczęściej są wynikiem złej organizacji pracy. Sytuacja zdumiewa, tym bardziej, że przecież dyrektor Wojciech Kowalski, człowiek odpowiedzialny za dobre funkcjonowanie gospodarstwa, był specjalistą III stopnia w zakresie ekonomiki i organizacji rolnictwa, a nawet autorem podręcznika z tego przedmiotu, o czym przypomina wcześniej w tym samym wywiadzie. Dalej ubolewa: „Na domiar złego napisali skargę do inspekcji pracy, że nie dostali ubrań roboczych„, choć przecież to właśnie dyrektor szkoły odpowiadał za przestrzeganie prawa pracy w nadzorowanej jednostce.
Na tej same stronie 23 i 24 wspomnień opowiada też zdumiewającą dla każdego prawdziwego rolnika historię:
„Kiedyś w połowie grudnia wieczorem słyszę, że bydło głośno ryczy. Dzwonię do obsługującego oborę.
– Panie czego to bydło tak ryczy?
– Bo pić chce.
– To w czym jest problem?
– A jest, bo rury zamarzły (tak było co 2-3 lata). Kierownik w tym czasie zajmował się działalnością polityczną i szybko wykryłem, że zjawiał się w kilka minut po moim przybyciu do gospodarstwa po „telefonie” księgowej.”
Zgodzi się ze mną każdy odpowiedzialny rolnik i uczciwy człowiek, że będąc nie dalej niż 100 metrów od obory i słysząc cierpiące zwierzęta, nie chwytałby za słuchawkę telefonu, tylko niezwłocznie udał się na miejsce. Zamiast prowadzić debaty z obsługą, starałby się wszelkimi dostępnymi środkami przynieść im ulgę.
Wróćmy jeszcze raz na s. 23. Mówi tam: Krowy, nie dość, że było ich mało, często miały zapalenie wymion, więc co jakiś czas jeździłem do Olsztyna do stacji oceny jakości mleka (miałem tam znajome laborantki) aby mi nie dyskwalifikowały „całego udoju”. Laborantki, jak mi wiadomo, nie kwalifikują mleka, a jedynie wykonują analizy i mogą podawać prawdziwe lub fałszywe ich wyniki. Tego rodzaju działanie, jeżeli rzeczywiście było, ma znamiona małej korupcji lub co najmniej kumoterstwa i nie przystoi dyrektorowi szkoły. Zamiast zadbać o higienę w oborze i inne działania profilaktyczne przeciwko schorzeniu, „załatwia” się fałszywy wynik u „znajomych laborantek”, narażając je na odpowiedzialność służbową, a być może i prawną.
Jest w tym wywiadzie wiele innych opisów sytuacji i działań, budzących wątpliwości co do kompetencji autora, ale też do jego dobrej woli i uczciwości wobec współpracowników. W tej obszernej relacji ukrywa natomiast fakt zainwestowania przez Urząd Wojewódzki w gospodarstwo przed jego upadkiem kilkunastu milionów złotych. Inwestycje te miały być dumą szkoły i przynosić zyski, a okazały się pieniędzmi wyrzuconymi w „błoto”. Resztki zdewastowanych urządzeń pastwiskowych widoczne są jeszcze do dziś.
Warto zatem zadać sobie pytanie, czemu miały służyć te wybiórcze opowieści? Bogato przy tym okraszone kłamstwami, ćwierć i półprawdami, wyglądają jak próby zrzucania winy za ostateczny upadek gospodarstwa i ewidentne straty na innych, a także chęcią odwrócenia uwagi od swoich zaniedbań. A przecież zgodnie z podziałem kompetencji i strukturą zarządzania, dyrektor szkoły był jedynym człowiekiem, który w pełni odpowiadał za funkcjonowanie i kondycję gospodarstwa niezależnie od tego, komu powierzył bieżące jego zarządzanie. Nie sprawdzającego się w pracy pracownika nie musiał zatrudniać aż przez 8 lat.
Warto może popatrzeć na zdjęcia gospodarstwa, w którym tak wielu absolwentów naszej szkoły, często ciężko pracując, uczyło się tajników bycia prawdziwym rolnikiem i porównać z tym, co z niego zostało. Tego nie da się ukryć, „zagać” i szybko zapomnieć.
Gospodarstwo doprowadzone do kompletnej ruiny, jak widać na tych zdjęciach, jest bezpośrednim powodem tego, że „Lidzbarski Rolniczak” pozostał dziś tylko w nazwie i we wspomnieniach. Upadek gospodarstwa szkolnego był głównym, jeśli wręcz nie jedynym, powodem nagłego braku zainteresowania edukacją w zawodzie technik rolnik w naszej szkole. Wprowadzane nowe kierunki kształcenia ( niektóre szybko zmieniane) były wprawdzie równie pożyteczne jak rolnicze, rezygnując jednak z tych drugich zaprzepaszczono pewien specyficzny dla edukacji rolniczej wieloletni dorobek dydaktyczny, gromadzone latami środki dydaktyczne, nie mówiąc o pewnej tradycji.
W tej sytuacji młodzież chcąca uczyć się rolnictwa lub zawodów do niego zbliżonych szukała i innych nawet bardziej oddalonych szkół.
Patrząc na te zdjęcia nasuwa mi się jeszcze jedno pytanie: czy jesteśmy aż tak bogatym społeczeństwem, że stać nas na rujnowanie nie tylko będących w dobrym stanie budynków gospodarczych, ale nawet domu mieszkalnego?
Uważam, że ta przykra sprawa powinna być otwarcie przedstawiona i wyjaśniona przez Starostwo właśnie na Zjeździe lub w tej publikacji, bo w odczuciu społecznym obciąża ona całą dawną kadrę szkoły. Nic takiego dotychczas nie nastąpiło i dlatego m.in. z przykrością to poruszam.
FAKTY I EWIDENCJA
Podstawowa wartość omawianej tu przeze mnie publikacji to dokumentacja wydarzeń oraz ewidencja pracowników i absolwentów. Jest to ważne źródło historyczne i na pewno będzie wykorzystywane w przyszłych badaniach oświaty na Warmii i Mazurach, tak jak już są wykorzystywane podobne materiały z lat wcześniejszych, opracowane przez Ryszarda Misiuna i piszącego te słowa za lata 1946-2001. W kompletowaniu materiałów bardzo nam wtedy pomogła pani Jadzia Bożyczko, działająca bardzo aktywnie również w obecnym Komitecie Organizacyjnym Zjazdu.
Autorzy kontynuują podjętą przez nas w 1986 r. pracę, której efekty opublikowaliśmy w 2001 r. w Zarysie monografii „Lidzbarska szkoła rolnicza”. Szkoda tylko, że autorom nie udało się zamieścić informacji o tych, którzy rozpoczęli ten proces, ani o wcześniejszych publikacjach. Nie jest to działanie zgodne z dobrymi praktykami i z pewnością nie ułatwi prac kolejnym generacjom uczonych, badających historię szkolnictwa rolniczego na Warmii i Mazurach.
Przedstawiając powyższe uwagi nie mam na celu podważania wartości samego opracowania. W pełni doceniam też rozwój szkoły, jaki dokonał się w ostatniej dekadzie. Szczerze pragnę i życzę szkole dalszego rozwoju. Życzę też, aby przyszłe opracowania dotyczące historii naszej starej szkoły były jeszcze lepsze i bogatsze w treści i formie.
Lidzbark Warmiński, w lipcu 2016
Apolinary Zapisek