Chłopcy z fantazją
Jest mroźny styczeń 1959 roku. Pewnej nocy, około godziny drugiej, w mieszkaniu dyrektora Ryszarda Smolińskiego zabrzmiał ostry dzwonek telefonu. Dyrektor, wyrwany z głębokiego snu, rzuca do słuchawki jedno słowo – Słucham? Zgłaszający się rozmówca, upewniwszy się, że słuchawkę podniósł Ryszard Smoliński, informuje, że dzwoni z Komendy Powiatowej MO i z wyczuwalną w głosie satysfakcją mówi :
– Dyrektorze, zatrzymaliśmy dwu waszych uczniów z bronią w ręku. Dyrektor oczywiście jest zaskoczony, nie daje jednak tego po sobie poznać; odpowiada pytaniem:
– I co, nie możecie sobie z nimi poradzić? Budzi mnie pan po nocy żebym przyszedł na pomoc?
Milicjant nie spodziewał się takiej reakcji. Teraz on zaskoczony, milknie na chwilę, a potem mówi:
– No, oczywiście nie. Proszę przyjść rano do Komendy – i odkłada słuchawkę.
Mimo udawanego spokoju dyrektor wcale spokojny nie jest. Do rana już nie spał. W latach czterdziestych, gdy był uczniem tej szkoły, tego rodzaju wydarzenie nie byłoby czymś nadzwyczajnym. Zdarzało się przecież, że jego ówcześni koledzy, zwłaszcza ci spod Łomży albo Ostrołęki, należący dawniej do partyzantki, nawet w internacie przechowywali broń, z którą trudno było im się rozstać. Ale teraz, 14 lat po wojnie… A po za tym obecni uczniowie, w porównaniu z tymi z lat czterdziestych, to dzieci. To chyba jakieś nieporozumienie… Może chłopcy zdobyli gdzieś wiatrówkę, milicja robi wielki szum.
Rano okazało się, ze sprawa jest jednak poważna. Dwaj uczniowie klasy II, Włodek M. i Heniek S. (imiona chłopców zmienione ) włamali się dwa dni wcześniej do szkolnego magazynku P.W., skąd zabrali kbks wraz z amunicją (karabinek sportowy kaliber 5,6 mm, donośność strzału 130 m, skuteczna 100m). Tak uzbrojeni, postanowili wybrać się w Bieszczady. Ta kraina, wyludniona w wyniku akcji W z 1947 roku, po „odwilży” październikowej w 1956 roku, odkrywana była na nowo. Prasa zachęcała młodych ludzi do szukania tam przygód i pracy. Jeden z naszych bohaterów, Włodek, tam się urodził i gdy miał 4 lata, wraz z rodzicami został stamtąd wywieziony. Niewiele pamiętał, ale z opowiadań rodziców znał nadzwyczajne uroki tamtej krainy. Heniek to rodowity Mazur spod Mrągowa, odważny, inteligentny, dobry uczeń. Ojca nie miał, bo gdy był jeszcze małym dzieckiem, ojciec jako żołnierz Wermachtu zginął gdzieś na wschodnim froncie. Heniek w klasie był lubiany, ale niektórzy uczniowie z klas starszych dawali mu do zrozumienia, że uważają go za Niemca. Odczuwał to boleśnie. Wiedział, że zarówno jego dziadkowie jak i rodzice, nawet w czasach hitlerowskiego reżimu, gdy byli sami, zawsze rozmawiali po polsku gwarą mazurską i nigdy nie czuli się Niemcami. Gdy nadarzyła się okazja, Heniek postanowił zmienić środowisko. Tam w Bieszczadach nikt nie będzie wiedział, że jest Mazurem, nikt nie będzie go podejrzewał, że jest Niemcem.
Chłopcy z karabinkiem owiniętym w pakunkowy papier dojechali do Lublina. Tam postanowili wypróbować broń. Udali się więc za miasto do lasu i oddali kilka strzałów. Broń funkcjonowała dobrze. Zgodnie zeznali potem, że doszli jednak do wniosku, ze postąpili nieroztropnie i postanowili wrócić do szkoły . Nie była to cała prawda, ale o tym dowiedziałem się dopiero po kilku latach. W powrotnej drodze wystarczyło im pieniędzy na bilet do Czerwonki. Ostatni odcinek drogi do Lidzbarka jechali „na gapę”. Konduktor , sprawdzający bilety, „gapowiczów” z podejrzanym bagażem oddał w ręce Straży Ochrony Kolei, a ta, po przybyciu do Lidzbarka, przekazała ich Komendzie Powiatowej MO.
Wkrótce po przesłuchaniu zostali zwolnieni. Dyrektor Smoliński zawiesił ich w prawach uczniów i poinformował, że o dalszym ich losie zadecyduje Rada Pedagogiczna. Nadzwyczajne zebranie Rady odbyło się dopiero po tygodniu. W sprawach dyscyplinarnych, nie chcąc decydować pod wpływem emocji, odkładano zwykle posiedzenie Rady o kilka dni. W czasie obrad część grona pedagogicznego wypowiadała się za przykładnym ukaraniem i wydaleniem ich ze szkoły. Po dyskusji, większością głosów, zdecydowano o ukaraniu ich obniżeniem oceny ze sprawowania do odpowiedniego. Traktowano to wówczas jako dość surową i rzadko stosowaną karę. Wychowawca klasy, mgr Mieczysław Jankowiak (późniejszy profesor filologii polskiej w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy), już pod koniec obrad powiedział pół żartem pół serio „Chłopcy z taką fantazją mogą być tylko w mojej klasie. Zobaczycie, że jeszcze będzie z nich pożytek.”
Kilka tygodni potem odbyła się ich sprawa sądowa. Sąd wyznaczył im nadzór kuratora na pewien okres. W 1962 roku zdali egzamin dojrzałości. Włodek już legalnie wyjechał w swoje Bieszczady. Heniek do 1967 roku studiował w olsztyńskiej WSR. Odwiedził nas w domu po studiach. W trakcie rozmowy zapytałem go, czy wtedy, w styczniu 1959 roku, rzeczywiście po dotarciu do Lublina postanowili zrezygnować z wyprawy na poszukiwanie przygód w Bieszczadach. Uśmiechając się, odpowiedział mi: „Ależ w żadnym wypadku. Postanowiliśmy wrócić do Lidzbarka tylko po to, żeby lepiej się przygotować. Mieliśmy w planie między innymi włamanie do kiosku stojącego niedaleko szkoły, żeby zdobyć trochę pieniędzy. Nasze plany pokrzyżowała jazda na gapę miedzy Czerwonką i Lidzbarkiem.”
W 1986 roku wzorowego rolnika Henryka S., w ówczesnym województwie suwalskim, odwiedził redaktor wydawanego wtedy w Olsztynie rolniczego tygodnika „Nasza Wieś” Jerzy Cwinarowicz. Poziom gospodarstwa , jego nowoczesne rozwiązania produkcyjne i organizacyjne wzbudzały jego nie udawany zachwyt. Wielu rolników nie tylko z tamtej wsi brało z niego przykład.
Czasami myślę, jak potoczyłyby się losy tych chłopców, gdyby wtedy w styczniu 1959 roku udał się planowany skok na kiosk, albo gdyby nasza Rada podjęła decyzję o wyrzuceniu ich ze szkoły.
Lidzbark Warmiński, luty 2014 r.