Ile razem dróg przebytych?/ Ile ścieżek przedeptanych?
Ile deszczów, ile śniegów / wiszących nad latarniami?
Ile w trudzie nieustannym / wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
Ile chlebów rozkrajanych? / Pocałunków? Schodów? Książek?
K.I. Gałczyński – Z ,,Pieśni”
Moje i Jego wspomnienia o Szkole i nie tylko.
W październiku 2013 roku poproszona zostałam przez Pana profesora Apolinarego Zapiska o napisanie wspomnień z okresu mojej nauki (1954 – 1959) w Technikum Rolniczo – Łąkarskim w Lidzbarku Warmińskim. Długo nie mogłam zabrać się do pisania, ponieważ rok 2013 był najtrudniejszym do tej pory w moim życiu. Zmarł mój małżonek, którym był kolega z klasy Kazimierz Piaścik.
Doszłam jednak do wniosku, że jestem to winna Jemu – bo moje wspomnienia z tego okresu są częściowo wspomnieniami wspólnymi; winna jestem Szkole i Nauczycielom, którzy nauczyli nas rzetelnej pracy i odpowiedzialności. Po latach mogę szczerze powiedzieć, że w dużym stopniu to się im udało. Mimo naszych wzlotów i upadków, przeżywanych w czasie nauki w Lidzbarku, otrzymaliśmy solidne podstawy wykształcenia rolniczego i wiedzy, pozwalającej na podjęcie studiów wyższych oraz siłę i motywację do pracy nad sobą.
Wspomnienia moje zacznę od tego, że urodziłam się w trzaskające mrozy (to wiem z opowiadań) w styczniu 1941 roku w miasteczku Krośniewice, położonym w centralnej Polsce, przy skrzyżowaniu dróg krajowych z Poznania do Warszawy i z Gdańska do Łodzi. W 1944 roku zmarł mój ojciec, który pracując u Niemca, nabawił się zapalenia płuc.
Szkołę podstawową ukończyłam w 1954 roku i na tym nauka dla mnie miała się zakończyć. Dowiedział się o tym mój wujek, który, będąc dyrektorem szkoły podstawowej w jednej z miejscowości powiatu kutnowskiego, otrzymał informację, że w Lidzbarku Warmińskim działa szkoła rolnicza, w której uczniowie, o ile tylko dobrze się uczą, otrzymują stypendia. Namówił Mamę i Ojczyma oraz mnie, by pojechać na egzamin. A nie było to takie proste dla dość drobnej , 13-i-pół-letniej dziewczynki. Dojazd do szkoły był dość skomplikowany – z Krośniewic trzeba było dojechać kolejką wąskotorową do stacji Ostrowy Kutnowskie, tam przesiąść się w kolej szerokotorową do Torunia, następnie przesiąść się w pociąg do Olsztyna (czasem z dodatkową przesiadką w Iławie), później czekała jeszcze przesiadka w Czerwonce – i dopiero docierało się do Lidzbarka Warmińskiego. Na sam egzamin zawiózł mnie Tato ( tak już wtedy mówiłam). Egzamin wstępny poszedł mi dobrze, ponieważ nie miałam kłopotów ani z matematyką, ani z ortografią. I tak oto stałam się uczennicą klasy I b. Następne podróże do szkoły i do domu (trzy – cztery razy w roku) odbywałam już sama.
O wsi i rolnictwie w tym czasie wiedziałam tylko tyle, ile zdołałam zaobserwować podczas corocznie spędzanych wakacji w gospodarstwie wujka.
W internacie na ulicy Lipowej znalazłam się dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Były w nim już inne dziewczęta. Poproszono nas o pójście do „ośrodka” na ulicy Polnej i ukopanie widłami amerykańskimi ziemniaków na obiad w stołówce. W późniejszym czasie ośrodek nazwano gospodarstwem szkolnym, ale w mojej pamięci utrwaliła się ta pierwsza nazwa. W tym czasie w gospodarstwie szkolnym większość prac polowych wykonywana była przy pomocy przestarzałych maszyn lub narzędzi, a często tylko siłą naszych rąk – nauka orania gleby w warzywniku pługiem bezkoleśnym, usuwanie jesienią chwastów w zasiewach rzepaku, wiosną w okopowych, ładowanie widłami obornika na wozy i jego roztrząsanie na polu, wysiew nawozów mineralnych z „siewki” zawieszonej na szyi. Mogłabym w tym miejscu wymienić wszystkie prace, które wykonywaliśmy w gospodarstwie, ale na tych zakończę. Moi rówieśnicy bardzo dobrze je pamiętają.
Z wysiewem nawozów mineralnych związane są moje wspomnienia o Panu Dyrektorze Bartłomieju Rusinie, niezwykle energicznym człowieku, który na zajęciach praktycznych, widząc moje trudności w utrzymaniu równowagi z siewką napełnioną saletrzakiem, chwycił mnie jedną ręką w pasie i uczył maszerowania z tym obciążeniem i jednoczesnego wysiewu nawozu.
Z tego okresu (praktyka w gospodarstwie w sierpniu 1955 roku) posiadam zdjęcie , na którym obok mnie jest Marysia Rusin, absolwentka Technikum z 1957 roku (na górze po lewej).
Szkolne przyjaźnie są najprawdziwsze, bo nie są obciążone żadnymi zależnościami. Powyżej, po prawej, zdjęcie z 1959 roku z moją przyjaciółką z całego pobytu w szkole, niestety już nie żyjącą, Józią Falentą. Po maturze nasze drogi się rozeszły.
Nie rozeszły się moje drogi z Kazikiem Piaścikiem., z którym przez ostatnie dwa lata nauki byliśmy gospodarzami klasy. Początkowa przyjaźń, a potem i miłość z okresu przed maturą, przetrwała przez studia i 48 lat małżeństwa.
„Trudy życia jedynie uczą jak doceniać jego dobra”
Johann Wolfgang Goethe.
Rozpoczęłam moje wspomnienia od kopania ziemniaków na obiad do stołówki, bo tak ta moja nauka rolnictwa się zaczęła.
Nie nauka, ale warunki bytowe w internacie – palenie w niezbyt sprawnym piecu, niskokaloryczne posiłki i wykonywane prace w ośrodku w pierwszym roku nauki były dla mnie na tyle trudne, że wyjeżdżając do domu na Boże Narodzenie, zabrałam wszystkie swoje rzeczy, z postanowieniem, że już do szkoły nie wrócę. Stało się jednak inaczej. Nie powiedziałam rodzicom o tym , że chcę przerwać naukę i zostać w domu. Po Trzech Królach wróciłam do szkoły i w efekcie ją ukończyłam.
Nasza klasa Ib miała duże szczęście do wychowawców klasowych – przez pięć lat było ich pięcioro, niektórzy tylko parę miesięcy.
W pierwszych latach nauki w szkole największy wpływ, nie tylko wychowawczy, a także na ukierunkowanie moich zainteresowań, wywarł Pan profesor Józef Wierzbicki. Do każdego z nas miał indywidualne podejście. Uczył nas chemii i botaniki. Polubiłam chemię na tyle, że po latach pracę magisterską pisałam z chemii rolnej. Miałam również to szczęście, że kiedy była potrzeba uczenia nas rozpoznawania roślin, po lekcjach profesor zabierał mnie i Kazika Piaścika nad Łynę lub Symsarę, żebyśmy razem z nim zbierali eksponaty na lekcje. Przy tej okazji uczył nas nie tylko rozpoznawania roślin, ich nazw łacińskich, ale również poprawnego wysławiania się. Posiadał duże poczucie humoru. Pamiętam jak na jednym ze zjazdów absolwentów w latach siedemdziesiątych podszedł do mnie i do Kazika, i szczegółowo wypytywał o nasze życie, pracę i stan rodziny. Pochwaliliśmy się, że mamy trójkę dzieci , dwóch chłopców i dziewczynkę, na dowód pokazując zdjęcie. Profesor wziął od nas to zdjęcie i przypiął pinezką do drzwi świetlicy w internacie – pokazywał je potem „zatwardziałym” w stanie kawalerskim absolwentom, tłumacząc, że powinni do takiego celu dążyć i że tak powinna wyglądać obecnie rodzina.
Duży wpływ na mnie miała również Pani profesor Jadwiga Wierzbicka, która uczyła nas matematyki. Wzywała mnie często do tablicy, żeby tłumaczyć trudniejsze zadania lub do pisania i rozwiązywania przy jej pomocy, nowych, nieprzerabianych jeszcze zadań. Zmuszało mnie to do śledzenia toku lekcji z uwagą . Dzięki niej nie miałam problemów z matematyką na studiach. W sprawach wychowawczych nie była pobłażliwa, lecz bardzo surowa. Do dziś pamiętam jej uwagi, dotyczące obcięcia przeze mnie w czwartej klasie warkoczy.
Do nauczycieli, którzy szczególnie pozytywnie zapisali się w mojej pamięci, należy Pan profesor Ryszard Smoliński, uczący nas ogólnej i szczegółowej uprawy roślin; Pan profesor Sławomir Dulko, uczący nas hodowli zwierząt i melioracji, a zarazem wychowawca klasowy ; Pani profesor Eugenia Zapisek, ucząca nas między innymi nasiennictwa ( do dziś przechowuję wykonany własnoręcznie „nasiennik”); Pan profesor Apolinary Zapisek, uczący nas łąkarstwa i ekonomiki i organizacji gospodarstw ; Pani profesor Barbara Kreutzinger , z którą mieliśmy zajęcia praktyczne z hodowli, lekcje wychowania fizycznego i coś bardzo ważnego – teatrzyk ( „Świtezianka”) i zespół cygański; Pani profesor Nadzieja Wasilonok, ucząca nas języka rosyjskiego i wychowawca klasowy.
Objęcie w 1956 roku funkcji kierownika internatu przez Pana Antoniego Ćwikla przyczyniło się do poprawienia wyżywienia oraz porządku na stołówce i w internacie. Jednak zdecydowana poprawa warunków zamieszkania nastąpiła po oddaniu do użytku nowo wybudowanego przy szkole internatu. Wprowadziliśmy się do niego już na początku roku szkolnego 1958/59. Z nowym internatem wiążą się wspomnienia „ jazdy na wiórkach metalowych”, które były okresowo używane do utrzymania parkietu w należytym stanie.
Obok, na zdjęciu z dnia 15 maja 1957 r., uczniowie klasy III b, z Panem profesorem Ćwiklem
Naszą klasę Pan Ćwikiel uczył przedmiotu pod nazwą „ Nauka o Polsce i świecie współczesnym”. Niestety, z tego przedmiotu w mojej pamięci zostało tylko to, co powiedział kiedyś po mojej słabszej odpowiedzi – Maryśka, pamiętaj, że u mnie nie ma dla ciebie trójki i czwórki, jest tylko dwója lub piątka. Pamiętam to do dziś.
Po odwilży politycznej w październiku 1956 roku pozwolono na prowadzenie religii w szkole. Pierwsze lekcje odbywały się jednak na świetlicy w internacie na „Spółdzielców”. Salkę katechetyczną przygotowywała nasza klasa, znosiliśmy z różnych pomieszczeń stoliki i krzesła, a obok godła państwowego powiesiliśmy nieduży krzyż. Poniżej zdjęcie uczniów klasy III b z maja 1957 roku z księdzem Siedleckim.

Od lewej strony stoją: Michaś Ostrówka, Władek Mrozek, Stanisław Tabaka, Janek Wyżykowski, Irenka Milanowska, Rysiek Grabowski, Stasia Drężek, Kazik Płachta, Józia Falenta, Janek Archutowski, Basia Florek, Zbyszek Nasiłowski, Stasia Bączek, Czesiek Drężek, Zosia Duszak, Kazik Piaścik oraz siedzący od lewej Józek Niksa, Maryla Dopierała, Janek Tomaszewicz, Marysia Pietraszek, ksiądz Siedlecki, Anka Truskowska, Władek Kowalewski, Renia Zienkiewicz i Michaś Smut.
W drugiej klasie języka polskiego zaczął uczyć nas Pan profesor Mieczysław Jankowiak. Nasze wypracowania oceniane były surowo, ale sprawiedliwie, czasami z dużym poczuciem humoru. Pamiętam, jak omawialiśmy lekturę „Chłopi” Reymonta , temat wypracowania domowego brzmiał „ Czy osąd wsi nad Jagusią był sprawiedliwy” . Kazik Piaścik napisał ( cytuję prawie dosłownie całe wypracowanie) :
„ Osąd wsi nad Jagusią nie był sprawiedliwy, ponieważ wieś nie wzięła pod uwagę przyczyn jej postępowania tylko skutki.” Koniec. Kropka. Do końca lekcji wywoływani przez profesora uczniowie, nie chcąc całkowicie pognębić delikwenta, starali się wykrętnie odpowiadać na zadawane pytania, dotyczące wstępu, rozwinięcia i zakończenia wypracowania. Na koniec lekcji Profesor powiedział : Piaścik wychodzi z założenia , że mądrej głowie dość dwie słowie. Za to wypracowanie Kazik otrzymał trójkę.
Dzięki profesorowi M. Jankowiakowi nauka języka polskiego nie ograniczała się jedynie tylko do nauki stosowania poprawnej polszczyzny w mowie i w piśmie. W zbiorach zdjęć z tego okresu posiadam dwie fotografie z absolwentami 1956 roku, z którymi profesor wystawił komedię Bałuckiego „Grube ryby”. Oto jedno z nich.
Natomiast nasza klasa, dzięki profesorowi Jankowiakowi, wystawiła „Rewizora” Gogola. Niestety nie posiadam z tego „spektaklu” żadnego zdjęcia, ale do dziś pamiętam obsadę . Rewizora grał Władek Mrozek, Horodniczego – Czesiek Drężek, żonę Horodniczego – Anka Truskowska, córkę Horodniczego Maryla Dopierała, wdowę Józia Falenta, Bobczyński i Dopczyński to Michaś Ostrówka i Rysiek Grabowski, Łuka Łukicz – Kazik Piaścik, a Ziemlanika – Janek Wyżykowski. Nasze występy skierowane były przede wszystkim do uczniów naszej szkoły, ale o ile dobrze pamiętam, dwa razy wyjechaliśmy do pod- lidzbarskich wsi, gdzie w świetlicach wystawialiśmy „Rewizora”.
Poniżej zdjęcie z 15 maja 1957 roku z Panem profesorem M. Jankowiakiem.
Przedmiotów zawodowych, związanych z łąkarstwem, w pierwszych dwóch latach uczył nas Pan Aleksander Niedbalski. W 1957 roku w naszej szkole zatrudniono młode małżeństwo po studiach w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie, p. p. Eugenię i Apolinarego Zapisków, którzy do końca naszej nauki w Lidzbarku wpajali w nas wiedzę, związaną z łąkarstwem. Nauka nie odbywała się tylko w klasie, często wychodziliśmy w „teren”.
Na zdjęciu obok nasza klasa z ks. Bronisławem Magdziarzem wiosną 1959 roku. Wspominam wycieczki jakie nam organizował do sanktuariów. Jedna z nich wiąże się z wyjazdem , dzień po balu maturalnym, do Częstochowy na Jasną Górę. We czwórkę wpisaliśmy się do grubej księgi pamiątkowej na dzwonnicy klasztoru – Józek Niksa, Czesiek Drężek, Kazik Piaścik i ja.
Ale szkoła to nie tylko nauka i praca. Często organizowane były wieczorki taneczne. Poniżej zdjęcie uczniów klasy Vb, z 7 lutego 1959 roku, wykonane podczas zabawy karnawałowej na świetlicy w nowym internacie.
Z wielkim sentymentem przechowuję do dzisiaj nie tylko zdjęcia z lat 1954 – 59, ale również pamiętnik i dwa śpiewniki, do których koleżanki i koledzy z klasy „a” i „b” wpisywali różne żartobliwe wierszyki ” ku pamięci” oraz modne wówczas i nie tylko modne piosenki. W tym miejscu muszę koniecznie wspomnieć o długich jesienno–zimowych wieczorach w internacie na Lipowej, kiedy to gromadziłyśmy się w jednym pokoju i od moich koleżanek, szczególnie Stasi Drężkówny, uczyłam się różnych piosenek . W naszym repertuarze były piosenki kurpiowskie, śpiewki i dumki ukraińskie, białoruskie i poleskie. Do dziś je pamiętam i potrafię zaśpiewać.
Ale to nie wszystko. Przechowuję również pożółkłą kartkę papieru, którą miałam podczas ustnego egzaminu maturalnego z zapisanymi na niej pytaniami i zarysami odpowiedzi . Podam tylko przykład pytań z łąkarstwa :
1. Jakie gatunki traw i roślin motylkowych można używać do mieszanek stosowanych przy podsiewie.
2. W jaki sposób można uzasadnić opłacalność nawożenia użytków zielonych.
3. Omówić użytkowanie zmienne kośno – pastwiskowe.
Natomiast z matematyki wylosowałam chyba najłatwiejsze pytania z całego zestawu, bo Pani Prof. Jadwiga Wierzbicka powiedziała – Maryla, wyciągnij inną kartkę, swoją zostaw komuś słabszemu. Jedno zadanie dotyczyło obliczenia objętości stożka, a w drugim trzeba było ułożyć i rozwiązać równanie z jedną niewiadomą.
Na zdjęciu obok Pan Dyrektor Ryszard Smoliński wręcza mi świadectwo maturalne.
Po maturze oboje z Kazikiem ukończyliśmy studia na Wydziale Rolniczym Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie. W 1965 roku wzięliśmy ślub i życie potoczyło się dalej.
Podczas studiów podpisaliśmy umowę ze Zjednoczeniami Państwowych Gospodarstw Rolnych – Kazik z białostockim, ja z bydgoskim. W zamian za stypendium fundowane, otrzymywane od drugiego roku studiów, zobowiązani zostaliśmy do jego odpracowania przez okres pięciu lat w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Po stażu Kazika w państwowym gospodarstwie rolnym w województwie białostockim, przenieśliśmy się do województwa bydgoskiego, gdzie Kazik szybko awansował na zastępcę dyrektora. Później został służbowo przeniesiony do sąsiedniego gospodarstwa na stanowisko kierownika. Była to jego i moja pierwsza samodzielna praca. W 1970 roku został służbowo przeniesiony do nowo organizowanego wielozakładowego przedsiębiorstwa PGR – największego wówczas w powiecie grudziądzkim – na stanowisko dyrektora. W 1973 roku został wybrany na sekretarza rolnego w komitecie miasta i powiatu, a dwa lata później, podczas reformy administracyjnej, został powołany na wiceprezesa Wojewódzkiego Związku Kółek Rolniczych w Toruniu. Po trzech latach został przeniesiony do Związku Państwowych Gospodarstw Rolnych w Toruniu, z siedzibą w Łysomicach, na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw produkcji zwierzęcej. W 1982 r. został delegowany ze Związku do PGR w powiecie golubskim na stanowisko dyrektora, gdzie przepracował dziewięć lat. Było to duże i dobrze prosperujące przedsiębiorstwo, w skład którego wchodziło kilka zakładów rolnych, w tym z ogrodnictwem z dwoma sadami, bażanciarnią, cegielnią i dwoma gorzelniami. Od 1991 roku Kazik pracował jako dyrektor w Związku PGR. Po przekazaniu państwowych gospodarstw rolnych województwa toruńskiego do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa został Tymczasowym Zarządcą Gospodarstwa Skarbowego w Łysomicach. Po wydzierżawieniu tego gospodarstwa, został jego kierownikiem. Ostatnie trzy lata przed emeryturą pracował w Stacji Chemiczno – Rolniczej w Bydgoszczy.
Moje koleje życia po studiach i po podpisaniu „ cyrografu” z Kazikiem, były ściśle związane z Jego awansami, co oprócz dobrych stron, oznaczało też częste przeprowadzki. W ciągu pierwszych dziesięciu lat małżeństwa przeprowadzaliśmy się wielokrotnie – mieszkanie w Toruniu, gdzie jak się okazało, osiedliliśmy się na stałe, było naszym szóstym mieszkaniem. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy małżeństwa po studiach zaczynało wspólnie pracę w PGR, mężczyzna zazwyczaj piastował stanowisko kierownika lub dyrektora, a kobieta – zootechnika. Tak było i ze mną. W PGR przepracowałam 11 lat, poczynając od stażysty, przez młodszego, starszego i głównego specjalisty, aż do zastępcy dyrektora do spraw produkcji zwierzęcej. W trakcie tej pracy ukończyłam roczne studium podyplomowe z zakresu produkcji zwierzęcej. Po reformie administracyjnej kraju w 1975 roku rozpoczęłam pracę w Wydziale Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego w Toruniu na stanowisku starszego inspektora wojewódzkiego. Pracowałam tam przez następne prawie 24 lata i zależnie od otrzymywanych zadań, zajmowałam się sprawami produkcji zwierzęcej lub roślinnej. Pracę w Urzędzie zakończyłam w grudniu 1998 roku (następna reforma administracyjna) i zostałam skierowana do pracy w Starostwie Powiatowym. Po zaledwie dwóch tygodniach zrezygnowałam z pracy i przeszłam na emeryturę.
W 1977 roku zostałam rzeczoznawcą Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Rolnictwa. Szacowałam straty w rolnictwie spowodowane np. wymarznięciem, gradobiciem, ulewami itp. oraz spowodowane budową infrastruktury wodociągowej, kanalizacyjnej czy energetycznej oraz nierzadko spowodowane przez dziki.
W 1994 roku zdałam państwowy egzamin na rzeczoznawcę majątkowego (mija akurat 20 lat) i otworzyłam działalność gospodarczą, którą prowadzę do dzisiaj. Wyceniam nie tylko grunty rolne ale i wszelkie nieruchomości. Mam jakiś swój udział w powstaniu odcinka autostrady A – 1, począwszy od Wisły pod Grudziądzem aż do Torunia, ponieważ wiele gruntów i ich składników było przeze mnie wycenione. Muszę podkreślić, że we wszystkich pracach terenowych pomagał mi Kazik. Bez Niego, trudno by było podjąć się tego zadania.
Na swojej drodze jako rzeczoznawcy, spotykałam niejednokrotnie młodszego kolegę, absolwenta lidzbarskiej szkoły z 1965 roku, wykładowcę na wielu obowiązkowych szkoleniach, Ryszarda Cymermana – od wielu lat profesora olsztyńskiej uczelni.
Silna więź emocjonalna, jaka łączyła mnie i Kazika ze szkołą, podtrzymywana była niewątpliwie przez organizowane co kilka lat Zjazdy Absolwentów. Na dziesięć zorganizowanych zjazdów byliśmy z Kazikiem na siedmiu. Prawie zawsze w tych spotkaniach towarzyszyli nam Marian Jechna z klasy „a” i Janek Wyżykowski. W moich albumach zachowało się wiele zdjęć. Poniżej niektóre z nich :
II Zjazd Absolwentów, zorganizowany 23 maja 1960 roku:

Od lewej strony Bazyli Hryszko z klasy „a”, ja, Józek Pietraszkiewicz – absolwent z 1955 r. i Władzia Orłowska z klasy „a”.
VI Zjazd Absolwentów – 4.10.1986 r.:
Na ten Zjazd przyjechało stosunkowo dużo absolwentów z rocznika 1959. Oto niektórzy z nich:

Ks. Czesław Drężek , Rysiek Grabowski, Janek Wyżykowski, Maria Dopierała Piaścik, Pan Dyrektor Ryszard Smoliński, Teresa Górska i Władek Mrozek.
VII Zjazd Absolwentów – 15.06 1996 r.:

Na pierwszym planie Michaś Ostrówka, Kazik Piaścik, Maria Dopierała Piaścik, Michał Bogdanowicz, Stasia Drężek i Michał Smut.
VIII Zjazd absolwentów – 15.06.2001 r.:

Przed internatem : Kazik Piaścik, Pani Barbara Kreutzinger, Marian Jechna, Irenka Milanowska, Ks. Czesław Drężek, Heniek Borucki, Janek Wyżykowski.
IX Zjazd Absolwentów w dniu 20.09.2008 r. oraz X Zjazd Absolwentów w dniu 10.15.2011:

Na pierwszym planie Pani prof. Eugenia Zapisek i Pan Dyrektor Apolinary Zapisek, w trzecim rzędzie od prawej : Michaś Ostrówka, Janek Wyżykowski, Marian Jechna I Kazik Piaścik.
***
W pamięci człowieka zacierają się zdarzenia i fakty, pozostają tylko wspomnienia . Kończąc opisywać cząstkę moich wspomnień, pozdrawiam wszystkich absolwentów naszej szkoły w Lidzbarku Warmińskim , a szczególnie z rocznika 1959 oraz pragnę podziękować wszystkim wspaniałym i życzliwym nam Profesorom, którzy nas wiele nauczyli i próbowali wychować.
Maria Piaścik z domu Dopierała, Toruń, styczeń 2014 roku.