Barbara Kreutzinger-Cywińska, nauczycielka naszej szkoły w latach 1955-69
Jest piękny wrześniowy, jesienny dzień. Patrzę przez okno na wspaniałe bogactwo barw, na czyste niebo i ostatnie kwiaty na suchych już prawie badylach malw. I może właśnie uroda tego dnia, a może ta co roku nasilająca się, szczególnie jesienią, świadomość upływających nieubłaganie godzin, dni, miesięcy, lat sprawia, że coraz częściej wracam do, zdawałoby się, dawno zapomnianych, a jednak żywych w mojej pamięci, miejsc, zdarzeń i ludzi z nimi związanych.
To właśnie w taki piękny, wrześniowy dzień rozpoczynałam prawdziwe dorosłe życie tzn. jako nauczycielka miałam poprowadzić pierwsze zajęcia z młodzieżą szkoły rolniczej, w której zostałam zatrudniona. Byłam wówczas 18-letnią absolwentką technikum i łatwo sobie wyobrazić, że po prostu bałam się tego spotkania z moimi prawie rówieśnikami jako ich zwierzchnik. I wtedy po raz pierwszy spotkałam pana Niedbalskiego, który nie tylko przedstawił mnie młodzieży jako swoją koleżankę! (relacje wyglądały tak: Pan Profesor prowadził zajęcia jako nauczyciel przedmiotu, ja byłam tzw. nauczycielem zawodu, czyli zwykłym instruktorem),ale przez cały czas trwania zajęć towarzyszył mi, dodając otuchy i dyskretnie podpowiadając sposoby rozwiązywania różnych problemów. Na marginesie należałoby zauważyć, że ta opiekuńczość i serdeczna troska o rzetelne wprowadzenie mnie w tajniki zawodu, który przez wiele lat z satysfakcją uprawiałam, cechowała wielu nauczycieli szkoły, w której przyszło mi zdobywać nauczycielskie szlify, towarzyszyła mi długo i legła u podstaw moich serdecznych stosunków z ludźmi przez całe życie. Dopełnieniem tych nad wyraz przyjaznych kontaktów w czasie pełnienia obowiązków służbowych były spotkania na gruncie prywatnym, w domach moich nowych koleżanek i kolegów, którzy szybko również stali się moimi przyjaciółmi.
Jednym z takich bardzo lubianych przeze mnie miejsc był dom pp. Niedbalskich. Zapraszano mnie tam często i przyjmowano serdecznie. Szczególną i dodatkową okazją do zacieśnienia tych więzów przyjaźni stał się ślub mojej koleżanki, a właściwie jej prośba o zaśpiewanie w czasie uroczystości pieśni „Ave Maria” Gounoda. Nijak było odmówić, ale nie znałam dostatecznie dobrze melodii i nie bardzo wiedziałam jak sobie z tym poradzić. I tu niespodziewanie przyszedł mi z pomocą pan Niedbalski. Okazało się, że nie tylko jest w posiadaniu nut ale świetnie się nimi posługuje grając na, bardzo modnym wtedy instrumencie, mandolinie. I tak się zaczęło – prawie co wieczór przez przeszło miesiąc ćwiczyłam z p.Aleksandrem to „ślubne” śpiewanie. Dziś, z perspektywy czasu podziwiam cierpliwość pani Blandyny, która nie tylko znosiła te śpiewy (w dodatku monotonnie się powtarzające), ale jeszcze czymś częstowała bezdomną „zapiewajłę”. Równą serdecznością i żywym zainteresowaniem darzyła mnie też Miłka, kilkuletnia córeczka pp. Niedbalskich (telewizji wówczas jeszcze w domach nie było, więc może byłam jakąś atrakcją dla dziewczynki). Cała historia skończyła się pomyślnie, a ja szczęśliwie przebrnąwszy przez ceremonię, przywiozłam w podzięce swojemu nauczycielowi śpiewu kawał weselnego placka.
Po roku 1957 drogi nasze – moje i pp. Niedbalskich rozeszły się i wiele lat nie widziałam ani p.Blandyny, ani jej Męża. Ponownie spotkałam Pana Niedbalskiego w Pszczelinie, gdzie przyjeżdżał jako specjalista metodyk na zjazdy i konferencje nauczycielskie. Rzadko kiedy : „koleżanko witam, jak się macie” zrobiło na mnie takie wrażenie. Wyglądał jak niegdyś, czas jakby nie zostawiał na nim żadnych śladów. Jak dawniej energiczny, elegancki, dowcipny i przyjacielski, otoczony kołem kolegów i koleżanek, wyróżniał się spośród uczestników zgromadzenia.
Potem był rok 1996 – Zjazd Absolwentów w Gródkach, w szkole, którą ukończyłam przed laty, gdzie pp. Niedbalscy byli nauczycielami przez ten cały czas od momentu, od kiedy zniknęli mi z oczu. Pan Aleksander, mimo że już wtedy nie czuł się najlepiej, uczestniczył w zjeździe i nie tylko witał, pozdrawiał, wypytywał swoich byłych uczniów o ich losy, ale też oprowadzał po pięknej, dla wielu nowej, szkole i odpowiadał na wiele pytań, tym wszystkim, których interesowały bieżące sprawy placówki i jej perspektywy.
Niestety wtedy ostatni raz widziałam Pana Aleksandra. Wkrótce ciężka choroba wyrwała Go spośród nas – rodziny, przyjaciół, znajomych, dla których pozostał już tylko jasnym, ciepłym wspomnieniem.
W ubiegłym roku odwiedziłam miejsce Jego spoczynku i kiedy na wiejskim cmentarzu odnalazłam mały, obwiedziony polnymi kamieniami, grób, łzy wzruszenia zakręciły mi się w oczach. Nie zimne wyniosłe marmury, nie wymyślne zdobienia, a zwyczajny, ogromny głaz znaleziony gdzieś wśród pól u wezgłowia z prostym napisem, objaśniającym kogo kryje ta skromna mogiła i morze kolorowych kwiatów wokół. Myślę, że trudno byłoby znaleźć miejsce lepsze i otoczenie godniejsze dla prochów człowieka, który całe swoje życie oddał sprawie kształcenia tych, których powołaniem ma być dobre i mądre gospodarowanie tą ziemią ukochaną i serdeczną, której w ostatecznym rozrachunku z istnieniem oddał siebie.
Barbara Kreutzinger-Cywińska, Pszczelin, październik 2003 r.
Od redakcji
Aleksandra Niedbalskiego, o którym pisze autorka powyższych wspomnień, zapewne pamiętają uczniowie szkoły z lat 1954-57. Był wybitnym nauczycielem nie tylko naszej szkoły. Jest o nim wzmianka na s. 14 zarysu monografii naszej szkoły, zamieszczonej na podstronie “Artykuły i publikacje”.
Urodził się 12 grudnia 1919 r. w Siedlcach. Po studiach na SGGW podjął w 1952 roku pracę w Zespole Szkół Rolniczych w Karolewie. W 1954 roku został przeniesiony do Lidzbarka Warmińskiego i zobowiązany do nauczana łąkarstwa. Nie będąc specjalistą w tej dziedzinie, szybko w drodze samokształcnia uzupełnił potrzebne wiadomści oraz umiejętnoci i przedmiot ten prowadził na dobrym poziomie. W 1957 roku na własną prośbę został przeniesiony do Technikum Rolniczego w Gródkach i ze szkołą tą był związany do końca życia. Zmarł 1 czerwca 1997 roku. Spoczywa na cmentarzu w Przełęku, powiat Działdowo.
Warto dodać, że Aleksander Niedbalski, jako nauczyciel szkół rolniczych, z powodzeniem kontynuował dzieło swojego ojca, również Aleksandra, który w okresie międzywojennym był nauczycielem szkoły rolniczej w Siedlcach, a następnie kierował szkołą rolniczą w Wacyniu koło Radomia. Został zamordowany w Oświęcimiu. Utworzony po wojnie Zespół Szkół Mechanizacji Rolnictwa w Radomiu Wacyniu nosił jego imię.